/Tekst opublikowany w 2023 roku w portalu wachtyrz.eu/
Jest takie uczucie, które często nas ogarnia w sytuacjach, gdy czujemy, że mamy wpływu na to, co się wokół nas dzieje. Kiedy stajemy przed problemem, który wydaje się nie do rozwiązania. Gdy chcielibyśmy komuś pomóc, ale nie potrafimy. A także kiedy widzimy, że wokół nas dzieją się rzeczy, o których sami w życiu byśmy nie pomyśleli, że mogą się – ot tak – wydarzyć. Objawiają się przypadkiem lub dowiadujemy się o nich wraz z szerszą publicznością już po fakcie, gdy niewiele można już zdziałać. To jest ta bezsilność, gdy już „po ptokach”…
Decyzje są podjęte, umowy podpisane, głosowania zakończone, grunty sprzedane, drzewa ścięte, asfalt wylany. Co gorsza, ze zdumieniem obserwujemy, jak wyłonieni demokratycznie reprezentanci wydają się nie tyle działać dla ogólnie pojętego dobra publicznego, co na rzecz jakichś partykularnych, czasem bliżej nieokreślonych interesów. Słowem: obserwujemy zwinną i gibką transformację od „pro publico bono” ku „pecunia non olet”… I dziwimy się, jak to się stało, że osoby o takich wspaniałych sloganach i programach wyborczych często zmieniają się w przyziemnie pazerne, cyniczne lub pozbawione empatii społecznej istoty.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że są możliwości uczestniczenia – nawet zdalnego – we wszelkiego rodzaju komisjach i sesjach, że można występować o dostęp do informacji, że przecież tyle materiałów, protokołów z posiedzeń i konsultacji. To oczywiście prawda. Ale czy to oznacza, że za wybranymi ciałami powinny podążać tak samo liczne albo nawet liczniejsze gabinety cieni, które zamiast zajmować się własnymi sprawami, będą monitorować wszelkie działania władz? I to monitorować nie tyle w rozumieniu kontroli formalnych, co w rozumieniu nadzorowania, czy podejmowane działania i decyzje są rzeczywiście podejmowane z uwzględnieniem grona interesariuszy lub nawet przyszłych ofiar tychże decyzji. Jest niesłychanie wiele spraw, którym z punktu widzenia formalnego nie można nic lub niewiele zarzucić: terminy dotrzymane, papiery w komplecie, procedury wypełnione. Tylko że w majestacie prawa nie zawsze czynione jest dobro…
Mało kto, zwłaszcza z osób zatrudnionych na etacie, jest w stanie na bieżąco śledzić działania podejmowane nie tylko na poziomie gminnym, miejskim czy powiatowym, ale także na poziomie wojewódzkim czy ogólnokrajowym. Ba, mało kto nawet jest w stanie uczestniczyć w różnego rodzaju konsultacjach czy ankietach, o ile są w ogóle przeprowadzane, lub dowiaduje się o nich po fakcie. Dlatego chwała aktywistom, emerytom i innym wolnym duchom, którym się chce i mają czas!
Często dopiero poważne naruszenia interesów osób indywidualnych lub większych zbiorowości wywołują masę krytyczną: protesty, spotkania, oświadczenia, wnikliwe analizowanie dokumentów, zainteresowanie mediów itd. Wówczas, nawet jeśli uczestnikom nie uda się do końca wpłynąć na negatywnie postrzegane zamierzenia, to przynajmniej mają oni głębokie poczucie działania, wpływu, „robienia czegoś”, a nie pozostawania w bierności – jak chociażby przy projekcie budowy linii kolejowych CPK, który budzi tak wiele emocji, przy Żabich Dołach, przy gruntach dawnego OPT w Parku Śląskim, na Burowcu… Można mnożyć przykłady.
Ale są też drobne sprawy – gdzieś na uboczu, w małej skali – ot, kilka drzew ma zniknąć, tu kawałek betonu, magazyn zamiast łąki, dewastacja krajobrazu, kolejny parking pod blokami spółdzielni mieszkaniowej zamiast trawnika czy huśtawek. Tych drobnych przypadków jest o wiele, wiele więcej. Często bywa, że o jakimś fakcie mieszkańcy dowiadują się, gdy na miejscu pojawiają się przysłowiowe koparki, ciężarówki z gruzem lub drwale. Co gorsza, próby przekonywania czy powstrzymywania wykonawców podjętych wcześniej decyzji zwykle nie przynoszą żadnego rezultatu poza gniewem, awanturą i głębokim poczuciem bezsilności. Na pisanie skarg jest już za późno, do koparek lub drzew też trudno się przykuwać łańcuchami. Poczucie bezsilności, gniew i rezygnacja przeradzają się w zobojętnienie na sprawy wspólnot lokalnych lub ponadlokalnych. Na odwrócenie się od życia publicznego, niewiarę „że się coś da” i poczucie, że ktokolwiek wejdzie w rolę „onych”, rzeczywistych decydentów, będzie się zachowywał tak samo, bezwzględnie przedkładając jakiś bliżej nieokreślony własny interes nad dobro publiczne.
Dlatego tak ważne jest informowanie o planowanych przedsięwzięciach i zachęcanie do wypowiadania się mieszkańców, obywateli, całych społeczności w różnych kwestiach. Nawet nie tyle dla samych przedsięwzięć, choć to oczywiście podstawa, co dla kształtowania nawyków społecznych, poczucia wpływu i zaangażowania, a wreszcie – na bardziej optymistyczne postrzeganie świata wokół. I nawet, jeśli te „niepotrzebne” konsultacje tylko wydłużają czas do rozpoczęcia działań, a czytelne informowanie o nich powoduje owo „niechciane” zainteresowanie publiczności, to jest to jeszcze faza wstępna, przed największymi wydatkami i zmianami (czasem nieodwracalnymi). Głos społeczny może wpłynąć na decyzję, bądź ją zmodyfikować (jeśli sam zamiar jest pozytywny) lub też po prostu wymusić na inicjatorach transparentność tam, gdzie okazuje się ona być niezbędną.
Informowanie, a jeszcze lepiej pytanie o radę, a może nawet zaproszenie do współdecydowania pozwalają nie tylko walczyć z poczuciem bezsilności na różnych polach, ale także optymalizować wiele działań lub ograniczać ich koszty społeczne, środowiskowe lub po prostu finansowe. Każdy z nas widział wokół siebie prowadzone prace inwestycyjne – na drogach, torach, mostach, w parkach, obiektach sportowych czy szkołach – podczas których to obserwacji stwierdzał marnotrawstwo czasu, pieniędzy, niepotrzebną rozrzutność lub niszczenie czegoś, co przy niewielkim wysiłku intelektualnym decydentów i projektantów dałoby się zachować, tylko nikt nie wpadł na to, żeby o tym napisać w wytycznych. A musimy pamiętać, że firmy projektanckie lub wykonawcze rzadko niosą w sobie misję pozostawiania świata lepszym – ich cele najczęściej kończą się na prawidłowym wykonaniu zleconych prac i jak najszybszym ich zmonetyzowaniu.
Bezsilność dotyka czasem także samych wykonawców różnych działań. Zagadnięty kierownik budowy potrafi czasem skomentować „Panie, ja bym to nawet zostawił, ale muszę wykonać plan”. A czasem nie mówi nic. Trochę to przypomina relacje wojskowych: „Myśmy tylko wykonywali rozkazy, co mieliśmy zrobić?”. Tym bardziej jednak ważna jest rola owego kierownictwa sprawczego i jego odpowiedzialność. A tej czasem brak.
Należy oczywiście sobie też zdawać sprawę, że nie wszyscy dowiadujący się o różnych planowanych działaniach są fachowcami w każdej dziedzinie. Wręcz przeciwnie – nie muszą nimi być, a tylko czasem przypadkiem są. Czasami podnoszą niepotrzebny alarm, choć wydaje się, że to i tak lepsze od zupełnej obojętności. Dlatego tak ważna jest rola informacyjna, edukacyjna i cierpliwe tłumaczenie zarówno korzyści, jak i negatywnych skutków planowanych działań. Bez tego do poczucia bezsilności dochodzi także „besserwiseryzm”, czyli „wiem lepiej”, totalna negacja, a nawet hejt. A pamiętajmy, że mieszkamy w kraju, gdzie każdy zna się doskonale co najmniej na medycynie i polityce…
Ci, którzy pełnią role decydentów – jeśli podejmują się swej roli na poważnie – powinni zatem pamiętać, żeby informować, pytać, zachęcać do udziału i korzystać z mądrości zbiorowej oraz mieć świadomość wpływu na innych poprzez własną postawę. A wszyscy razem – będąc mieszkańcami czy interesariuszami różnych zamierzeń – miejmy na uwadze, że mimo wszystko nie jesteśmy skazani na bezsilną obserwację wydarzeń. Gniew wynikający z tej czy innej sytuacji, kiedy patrzyliśmy bezsilnie na różne sprawy możemy przekuć w nową energię i próbować działać w sposób bardziej skuteczny następnym razem. Choć będzie to od nas pewnie wymagało więcej czasu oraz współdziałania z innymi ludźmi, bo w grupie siła i więcej możliwości. I takie współdziałanie z innymi, a czasem może nawet tylko rozmowa – również pomagają w walce z samotnym poczuciem bezsilności i bezsensu. Nie ustawajmy zatem!